Wyszłam dziś na spacer z całą trójką. Chcieliśmy skorzystać z powrotu zimy i sprawdzić, jaki śnieg postanowił spaść z nieba. Za cel obraliśmy sobie plac zabaw i stawek w drugiej części dzielnicy. Wędrując sobie, rozmawialiśmy, śmialiśmy się i bawiliśmy śniegiem. Plac zabaw był dla dzieci atrakcją - szczególnie Średni dobrze się tam bawił. Kiedy nadszedł czas powrotu, to właśnie on miał największą trudność z opuszczeniem. Dał mi o tym znać głośnym i zdecydowanym krzykiem oraz płaczem. Najmłodszy wędrował już do stawu, więc postanowiłam dać synowi czas. W końcu dołączył do nas, dalej rzewnie płacząc i głośno krzycząc. Już dawno nie robi na mnie wrażenia ocena społeczna. Od kiedy mam troje dzieci (a w sumie od kiedy miałam dwoje), zawsze któreś przeżywa trudniejszy czas i mocniej pokazuje emocje. Przestałam zwracać uwagę na reakcje otoczenia, uodporniłam się na spojrzenia i westchnięcia. Jednak jest jedna rzecz, które dalej wzbudza we mnie stanowczy, żywy sprzeciw - straszenie moich dzieci. W zasadzie w 9 na 10 przypadków, obok mojego płaczącego i krzyczącego dziecka, przechodzi ktoś, kto postanawia "wspomóc" mnie (a może moje dziecko?) następującym tekstem: "jak Ty tak krzyczysz, to chodź ja Cię zabiorę/pójdź ze mną".
Ilekroć to słyszę, przez moją głowę przebiega tysiąc myśli. Słyszałam to już tyle razy, że z automatu stosuję zasadę dwóch kroków:
1 krok: zapewnij dziecko, że nikomu go nie oddasz i jest bezpieczne
2 krok: poinformuj przechodnia, że w ten sposób wzbudza strach w dziecku i prowadzi do lęku przed obcymi.
Stosuję przy tym język osobisty. Mówię, że nie chcę, by ktoś straszył moje dziecko. Chcę, by czuło się bezpiecznie, nawet, gdy jego zachowanie może być dla kogoś trudne/nieakceptowane/wstaw_tu_co_chcesz.
Tysiące razy zastanawiałam się, co stoi za takimi zachowaniami. Od kiedy założyłam dobrą intencję takiego przechodnia, jest mi zdecydowanie lepiej. Zakładam, że taka osoba po pierwsze, nie radzi sobie dobrze z płaczem dziecka i chciałabym jak najszybciej sprawić, by takie dziecko przestało krzyczeć lub płakać. Staram się również odwołać się do chęci pomocy mi jako matce. Może taki obserwator moje czekanie i dawanie przestrzeni dziecku odczytuje jako wyraz bezradności? Wreszcie, taki obserwator ze "złotą radą" przypomina mi, że to właśnie dziecko jest tą osobą, nad która powinnam się w tej sytuacji pochylić. Niejako, zachowując się w taki mało empatyczny wobec dziecka sposób, wzbudza we mnie więcej ciepłych uczuć wobec tego malucha, który nie radzi sobie ze spiralą emocji, która się nakręciła.
A Wy? Często spotykacie się z takimi reakcjami przechodniów? Co wtedy robicie?
Ilekroć to słyszę, przez moją głowę przebiega tysiąc myśli. Słyszałam to już tyle razy, że z automatu stosuję zasadę dwóch kroków:
1 krok: zapewnij dziecko, że nikomu go nie oddasz i jest bezpieczne
2 krok: poinformuj przechodnia, że w ten sposób wzbudza strach w dziecku i prowadzi do lęku przed obcymi.
Stosuję przy tym język osobisty. Mówię, że nie chcę, by ktoś straszył moje dziecko. Chcę, by czuło się bezpiecznie, nawet, gdy jego zachowanie może być dla kogoś trudne/nieakceptowane/wstaw_tu_co_chcesz.
Tysiące razy zastanawiałam się, co stoi za takimi zachowaniami. Od kiedy założyłam dobrą intencję takiego przechodnia, jest mi zdecydowanie lepiej. Zakładam, że taka osoba po pierwsze, nie radzi sobie dobrze z płaczem dziecka i chciałabym jak najszybciej sprawić, by takie dziecko przestało krzyczeć lub płakać. Staram się również odwołać się do chęci pomocy mi jako matce. Może taki obserwator moje czekanie i dawanie przestrzeni dziecku odczytuje jako wyraz bezradności? Wreszcie, taki obserwator ze "złotą radą" przypomina mi, że to właśnie dziecko jest tą osobą, nad która powinnam się w tej sytuacji pochylić. Niejako, zachowując się w taki mało empatyczny wobec dziecka sposób, wzbudza we mnie więcej ciepłych uczuć wobec tego malucha, który nie radzi sobie ze spiralą emocji, która się nakręciła.
A Wy? Często spotykacie się z takimi reakcjami przechodniów? Co wtedy robicie?